Usługi tłumaczeniowe są dość specyficznym rodzajem produktu. U fryzjera na przykład, mamy z góry ustalony cennik, który jest jasny dla klienta (szczególnie lapidarne są zwykle cenniki tradycyjnych fryzjerów męskich, obejmujące: strzyżenie włosy gęste, strzyżenie włosy rzadkie, golenie). Niestety nie wszyscy mają tak łatwo.
Ustalenie niezmiennego cennika w przypadku tłumaczeń jest zadaniem cokolwiek trudniejszym. Teksty są bardziej lub mniej przyjazne tłumaczowi. Branża znalazła jednak rozwiązanie, które, mimo że nie jest idealne, zdecydowanie wygrywa z wróżeniem z fusów.
Tak więc tłumacze rozliczają się z klientami za znak przetłumaczonego tekstu (więcej o tym jak liczymy strony tłumaczenia w osobnym wpisie). Tu pojawia się kolejny problem, a mianowicie jak wycenić tłumaczenie na podstawie oryginalnego tekstu? Liczymy przecież znaki tekstu przetłumaczonego. Klient zwykle wysłucha tyrady na temat definicji strony przeliczeniowej i cen tejże, pokiwa głową z wyrazem uprzejmego zainteresowania, po czym spyta rozbrajająco: „To ile to będzie kosztowało?”.
Jak więc wyceniać tłumaczenie? Wprawny tłumacz ma wyspecjalizowany zestaw zmysłów, które sprawiają, że wystarczy rzut oka na tekst pierwotny, a już wie ile będzie znaków w tłumaczeniu z dokładnością do 0,5 strony.
System ten sprawdza się jednak jedynie w przypadku tekstów krótkich. Gdy mamy dłuższy tekst szalenie przydatne okazują się programy OCR, dzięki którym dokładność liczenia znaków wzrasta znacząco. Następnie pozostaje krótkie oszacowanie ilości znaków w przekładzie (niektóre języki są bardziej „zwięzłe” niż inne) oraz poziomu trudności tekstu (tłumaczenie instrukcji obsługi Boeinga 737 będzie droższe, niż tłumaczenie listu do Świętego Mikołaja) i już można przekazać klientowi upragnioną wiadomość. Zwykle po to, by usłyszeć kolejne pytanie, „A czemu tak drogo?”, ale o tym napiszemy innym razem.