„Taki tłumacz to nie ma łatwego życia” – usłyszałam ostatnio, zajęta wprowadzaniem poprawek do pewnego tłumaczenia. I to była prawa. Tłumacz nie ma łatwego życia. Szczególnie jeśli szuka zleceń w językach należących do pierwszej grupy językowej, czyli z angielskiego, rosyjskiego, francuskiego, czy niemieckiego, dlatego że, mimo iż zleceń rzeczywiście jest w tej grupie najwięcej, to i konkurencja na rynku jest tak ogromna, że wybicie się, zwłaszcza z pozycji osoby początkującej w branży, jest szalenie trudne.
Czy zatem warto być tłumaczem? Z pewnością życie tłumacza z uprawnieniami do uwierzytelniania tekstów, czyli po prostu tłumacza przysięgłego jest już nieco lżejsze. Ale czy wystarczająco? Kiedy zdobędziemy już uprawnienia (po zaliczeniu dwustopniowego egzaminu państwowego, którego próg zdawalności nie wznosi się powyżej 30 procent, a koszt nie spada poniżej 800 złotych), możemy liczyć na to, że właśnie staliśmy się pożądanym pracownikiem w branży tłumaczeń. Nie powinniśmy mieć jednak złudzeń, najbardziej pożądani są tłumacze z wieloletnim – minimum pięcioletnim – stażem na stanowisku tłumacza, co po raz kolejny spycha nas na szary koniec raczkujących w branży, którzy nie mają szans na atrakcyjne warunki zatrudnienia.
Zatem nasz ogromny wysiłek włożony w naukę języka i specjalistycznej terminologii a potem w uzyskanie uprawnień okazuje się za mały. Teraz musimy poświęcić kolejne lata starań i wyrzeczeń, by tu i tam zdobywać doświadczenie, które ostatecznie pozwoli nam otrzymywać stałe zlecenia. No właśnie, ale co z tymi wyrzeczeniami?
Wystarczy jeden rzut oka na rozporządzenia ministra sprawiedliwości z dnia 24 stycznia 2005 r. w sprawie wynagrodzenia za czynności tłumacza przysięgłego, by stwierdzić, że stawki za jedną stronę przeliczeniową (czyli 25 wierszy po 45 znaków, lub 1125, co z aktu prawnego przejęło pewnie każde typowe biuro tłumaczeń w kraju) są dalekie od imponujących. W pierwszej grupie językowej, to zaledwie 23 zł za tłumaczenie na język polski i 30,07 zł za przekład na język obcy. Stawki w pozostałych grupach wahają się od 24,77 zł do 33,61 zł (na j. polski) oraz 35,38 zł – 49,54 zł (na język obcy).
Może zatem chociaż na tłumaczeniach ustnych można dobrze zarobić? Przecież powszechnie wiadomo, że jest to bardzo dochodowy interes. Ale niestety, sprawiedliwe rozporządzenie ministra nie pozostawia złudzeń. Za każdą rozpoczętą godzinę tłumaczenia otrzymamy takie same stawki, jak wyżej, powiększone jedynie o 30 procent. Zatem rysuje się przed nami obraz ciężkiej pracy za marne pieniądze…
Ale! Należy pamiętać, że są to stawki, jakie pobiera od tłumaczy przysięgłych Państwo, czyli za zlecenia dla organów administracji państwowej, którym tłumacz nie może nawet odmówić, jeśli nie ma ku temu istotnego powodu, jak choćby choroba, czy inne zobowiązania ograniczające go czasowo.
Rynek obfituje w zlecenia od osób prywatnych i firm, które poszukują zleceniobiorców przez biuro tłumaczeń. Warszawa, Kraków, Gdańsk, Wrocław, czy inne większe miasta w Polsce oferują tłumaczom ceny, które często odbiegają „dość daleko” od stawek ministerialnych. Nie ma strachu, np. za specjalistyczne tłumaczenie konsekutywne z j. angielskiego tłumacz może otrzymać nawet 150 zł za godzinę (sic!). Zatem, z bagażem doświadczeń i pulą intratnych zleceń w zanadrzu, tłumacz przysięgły może żyć jak w bajce.
A co z tłumaczeniami specjalistycznymi? Czy rozporządzenie przewiduje za to jakieś dodatkowe stawki?
Jak najbardziej. Za tłumaczenia specjalistyczne tłumacz otrzymuje zwiększone wynagrodzenie, jednak cena takiego tłumaczenia wzrasta jedynie o 25 %. O tyle samo wzrasta też, jeśli oryginał jest pisany ręcznie, albo jakość wydruku wpływa na czytelność tekstu. No i oczywiście Stawki rosną też, jeśli tłumaczenie ma się odbyć w trybie ekspresowym – aż o 100 %.